Ogłoszenie

Collapse
No announcement yet.

Piwne cytaty z tzw. literatury pięknej

Collapse
X
 
  • Filtruj
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Christof
    Senior
    • 04-2009
    • 128

    #46
    Thomas Harris "Milczenie owiec"

    "Pilcher oblizał zęby. Jego język przesunął się za wargami jak kot za zasłoną.
    - Czy nie zdarza się pani wyskoczyć czasem dla relaksu na hamburgera i piwo albo domowe
    wino?
    - Ostatnio nie."

    I to już wszystkie części przygód sławnego doktora Hannibala Lectera. Piwa w nich bardzo mało. Bohaterowie powieści Harrisa gustują raczej w mocnych trunkach, a sam Lecter w dobrych winach.

    Comment

    • Christof
      Senior
      • 04-2009
      • 128

      #47
      Michael Crichton "Trzynasty wojownik"

      "Nie chwal dnia, dopóki nie nadejdzie wieczór; kobiety, dopóki jej nie spalą; miecza, dopóki go nie wypróbowano; panny, dopóki nie wyjdzie za mąż; lodu, dopóki po nim nie przejdziesz; piwa, dopóki nie zostanie wypite.
      Przysłowie wikingów"

      Piwo występuje tu tylko raz. Powyższe przysłowie jest jeszcze raz powtórzone w przypisach. Bohaterowie powieści gustują w miodzie, który to popijają niemal na okrągło.

      Comment

      • Christof
        Senior
        • 04-2009
        • 128

        #48
        A teraz powieść Michaela Crichtona "Zaginiony świat", na jej podstawie nakręcono film Park Jurajski II.

        "Wszyscy troje siedzieli przy niewielkim, lakierowanym stoliku w rogu sali kawiarni
        "Guadalupe" mieszczącej się na drugim brzegu rzeki. Sara Harding popijała piwo prosto z
        butelki, przyglądając się dwóm mężczyznom siedzącym naprzeciwko."

        "Malcolm smętnie pokiwał głową.
        -A co pan może powiedzieć na ten temat? -podchwycił Levine, pociągnąwszy łyk
        piwa. -Bo przecież zna pan Granta, prawda?
        -Nie, nigdy go nie spotkałem."

        "Ale Sara zachowywała milczenie, pociągała piwo małymi łyczkami. Wiedziała
        bowiem znacznie więcej na temat owych dinozaurów, których istnieniu Ian zaprzeczał."

        "Levine siedział w barku na lotnisku w San Jose, obracając w palcach szklankę z
        piwem. Czekał na samolot powrotny do Stanów Zjednoczonych."

        "-Ładny plecak -odezwał się w końcu Guitierrez. -Skąd go masz? Wygląda, jakby
        został zaprojektowany przez samego Thorne'a.
        -To rzeczywiście jeden z jego prototypów. -Levine pociągnął łyk piwa.
        -Podoba mi się. Co masz w tej największej, górnej kieszeni?"

        "-Marty, nie obchodzi mnie, czy te zwierzęta miały szczególną ochotę na soję, czy na
        piwo z precelkami. Ważne jest tylko jedno: skąd się nagle wzięło w Kostaryce tyle nowych
        gatunków zwierząt?"


        "-Urwał, dopił piwo ze szklanki, po czym dodał: -Cały świat stoi na głowie. Nic więc dziwnego, że tak wiele osób chciałoby wiedzieć, cóż to za niezwykłe okazy zwierząt pojawiają się w Kostaryce i skąd się one tutaj biorą."

        "Lewis Dodgson siedział w mrocznym kącie "Chesperito Cantina" w Puerto Cortes i
        obracał w palcach butelkę piwa."

        "-Doskonale. -Dopił piwo, odstawił butelkę i zapytał: -Czy ma pan łódź? -Zaraz jednak
        zwrócił się do Kinga: -On ma jakąś łódź?"

        "Najpierw poczuła falę gorąca, potem wilgoć. Coś chropowatego jak papier ścierny
        przejechało po jej policzku raz i drugi. Sara Harding odkaszlnęła. Poczuła kropelki wody
        spadające jej na szyję. Otaczała ją dziwna, słodkawa woń, przypominająca zapach
        fermentującego afrykańskiego piwa."

        "W wyobraźni już czuł kołysanie pokładu pod stopami. Zamarzyła mu się
        puszka schłodzonego piwa, przy której mógłby pożegnać tę przeklętą wyspę i z nadzieją
        spojrzeć na otwarte morze. A także wznieść toast za spokój duszy Dodgsona. Zatem lepiej byłoby mieć dwie puszki piwa."

        I to tyle.

        Comment

        • otvirak
          Senior
          • 04-2005
          • 766

          #49
          [quote=Christof;919048] Zatem lepiej byłoby mieć dwie puszki piwa."

          Korektor - piwosz zmieniłby puszki na butelki lub kufle
          niepoprawny czechofil


          Młody junaku pamiętaj: zbilansowana dieta to piwo w obu dłoniach!
          WISŁA MISTRZ!

          Comment

          • zgroza
            Senior
            • 03-2008
            • 3597

            #50
            "Spadła w tym piwnym, raczej czarnoporterowym, smolistym, a żywym jak ukrop wzroku Wodza maska erotycznego świństwa z niedoszłego, granicznego jeszcze adiutanta".
            Witkacy, "Pożegnanie jesieni"
            Lotna ekspozytura browaru

            Też Was kocham.

            Comment

            • Christof
              Senior
              • 04-2009
              • 128

              #51
              Ten od puszek, to był typowy Amerykanin, nawet by nie pomyślał, żeby piwo przelać do szkła. Był to też zły Amerykanin, wykradał jaja z gniazd dinozaurów. Za lekceważący stosunek do piwa został zjedzony przez takie stworki http://www.healthstones.com/dinosaur...ociraptor.html

              Comment

              • Christof
                Senior
                • 04-2009
                • 128

                #52
                Marek Krajewski "Śmierć w Breslau". Jest to pierwsza, z cyklu powieści o przygodach policjanta Ebecharda Mocka. Rzecz dzieje się w przedwojennym, niemieckim Wrocławiu.

                "Nagle na ulicach pojawiły się watahy wyrostków upojonych wiarą we
                własną bezkarność i najpodlejszym piwem od Haasego. Niosąc pochodnie, otaczali zwartym
                kordonem transporty aresztowanych Żydów i antynazistów obwieszonych drewnianymi tablicami z wypisanymi nań "zbrodniami" przeciwko narodowi niemieckiemu."

                "Kelner postawił przed nim litrowy kamionkowy kufel piwa od Kipkego. Chciał zapytać,
                czy aby panu radcy jeszcze czegoś nie trzeba, kiedy ten spojrzał na niego niewidzącym wzrokiem idobitnie powiedział: "Jeżeli nie znajdę tego bydlaka, to sam go stworzę!".

                "- Wie pan o wszystkim - powiedział bez wstępów.
                - O wszystkim? Nie... Wiem niewiele więcej niż ten pan... - Piontek wskazał na
                mężczyznę czytającego gazetę. Na pierwszej stronie „Schlesische Tageszeitung” widniał
                ogromny tytuł: Śmierć baronówny w pociągu Wrocław-Berlin. Radca Mock prowadzi śledztwo.
                - Sądzę, że znacznie więcej - Mock zagarnął widelcem ostatnie dzwonko chrupiącego
                sandacza i wypił resztę piwa. - Nieoficjalnie proszę pana o pomoc, panie Hauptsturmführer."

                "Mock jadł z wielkim apetytem. Owinął wokół widelca ostatni kawałek ryby, zanurzył go
                w sosie i pochłonął szybko. Przez kilka sekund nie odrywał od warg kufla korzennego
                świdnickiego piwa."

                "- Macie lat trzydzieści, a wyglądacie na czterdzieści. Staczacie się na dno jak ostatnia
                dziwka! I to z powodu jakiejś szmaty z twarzyczką niewiniątka. Niedługo każdy berliński
                bandyta kupi was za kufel piwa!"

                "- No. Wyglądacie teraz odpowiednio - komisarz podszedł do swego byłego pracownika i
                pociągnął nosem. - Chuchnijcie no!
                Anwaldt uczynił, co mu kazano.
                - Ani jednego piwa? - von Grappersdorff nie wierzył.
                - Ani piwa."

                "Lumpenproletariat z biednych, brudnych uliczek wokół Rynku i Blücherplatz
                wypijał cysterny piwa i zalegał nad ranem pod bramami i w rynsztokach. Młodzież urządzała
                polowania na szczury, które nadzwyczaj rojnie buszowały po śmietnikach. W oknach smętnie
                zwieszały się namoczone prześcieradła. Wrocław ciężko dyszał. Zacierali ręce wytwórcy i
                sprzedawcy lodów i lemoniady. Browary pracowały pełną parą. Herbert Anwaldt rozpoczynał swe śledztwo."

                "Dyrektor skończył właśnie jeść obiad przyniesiony mu z
                restauracji Grajecka, oddzielonej podwórzem od jego kamienicy. Siedział przy biurku i pił zimne piwo Haselbacha, które przed chwilą wyjął ze spiżarni."


                "Anwaldtowi chciało się pić. Przez chwilę odganiał od siebie myśl o spienionym kuflu piwa."


                "Anwaldta mocno zirytowała ta wzmianka o wyuzdanej gimnazjalistce. Zdjął marynarkę i
                rozpiął kołnierzyk. Intensywnie myślał o spienionych kuflach piwa: o lekkim szumie po
                pierwszym, o zawrocie głowy po drugim, o drżeniu języka po trzecim, o jasności umysłu po czwartym, o euforii po piątym..."

                "Anwaldt nie zwrócił uwagi na zgryźliwość Maassa. Gorączkowo usiłował sobie
                przypomnieć z jego wypowiedzi coś, o co od kilku minut miał zapytać. Nerwowo odganiał wizje
                spienionych kufli i starał się nie słyszeć krzyków dzieci biegających alejkami."

                "Panował tu przyjemny chłód - okna wychodziły na podwórze. Drzwi prowadziły do
                kuchni. Ani śladu służącej. Wszędzie sterty brudnych naczyń oraz butelek po piwie i lemoniadzie
                (Co w tym domu robi służąca? Chyba kręci filmy wraz ze swoją panią...). Wziął jeden z czystych
                kufli i napełnił go do połowy wodą. Z kuflem w dłoni wszedł do pokoju bez okien, które
                kończyło ową nietypową amfiladę (Spiżarnia?, służbówka?)."

                "- Drogi Herbercie - popiskiwał słodko. - Może się pan napije zimnego piwa?"

                "- Idź do restauracji na rogu i przynieś dla mnie golonkę z kapustą i piwo. Kup też
                papierosy - z wściekłością zauważył, że na gestapo ukradziono mu papierośnicę i zegarek.

                "Niebawem stał przed nim dymiący talerz - drżący tłuszcz
                golonki pławił się w porcji młodej kapusty. Pochłonął wszystko w ciągu kilkunastu minut. Kiedy
                spojrzał na pękatą butelkę piwa Kipkego - po chłodnej szyjce płynęły kropelki wody, na czubku
                tkwił porcelanowy, biały kapelusz przytwierdzony niklowanym zapięciem - przypomniał sobie
                postanowienie całkowitej abstynencji. Parsknął szyderczym śmiechem i wlał w siebie pół butelki
                piwa. Zapalił papierosa i chciwie się zaciągnął.
                - Kazałem ci kupić golonkę i piwo, czy tak?
                - Tak.
                - Powiedziałem wyraźnie „piwo”?
                - Tak jest.
                - Wyobraź sobie, że powiedziałem to machinalnie. A wiesz, kiedy mówimy machinalnie,
                to nie my mówimy, ale ktoś inny przez nas przemawia. Zatem, kiedy kazałem ci kupić piwo, to
                nie ja kazałem, ale ktoś inny, rozumiesz?
                - Niby kto? - zaciekawił się skołowany chłopak.
                - Bóg! - ryknął śmiechem Anwaldt i śmiał się dotąd, aż ból omal nie rozświdrował mu
                głowy. Przywarł do szyjki butelki i po chwili odstawił ją pustą."

                "Eberhard Mock spacerował po sopockim molo i z niechęcią odrzucał co chwilę myśl o
                zbliżającym się obiedzie. Nie był głodny, gdyż między posiłkami wypijał kilka kufli piwa, które
                zagryzał gorącymi frankfurckimi serdelkami."

                "Napełniony piwem, serdelkami i ciężkimi myślami Mock wszedł do „Domu
                Zdrojowego”, gdzie wynajmował wraz z żoną tzw. apartament junkierski."

                "Po dwugodzinnym spacerze po centrum miasta (Rynek i ciemne uliczki koło Blucherplatz
                zaludnione łotrzykami i prostytutkami), Anwaldt siedział w piwiarni Orlicha „Orwi” na
                Gartenstrasse niedaleko operetki i przeglądał menu. W karcie było mnóstwo gatunków kaw,
                kakao, wielki wybór likierów i piwo od Kipkego. Ale było też coś, na co miał szczególną ochotę.
                Złożył kartę, a kelner stał już przy nim.
                Zażądał koniaku i syfonu wody mineralnej Deinerta. Zapalił papierosa i rozejrzał się
                dookoła. Miękkie krzesła otaczały czwórkami ciemne stoły, ponad obitymi drewnem lamperiami
                wisiały kolorowe pejzaże z Karkonoszy, zielony plusz osłaniał dyskretne loże i gabinety,
                niklowane krany lały strugami pieniące się piwo w pękate kufle."

                "- Przepraszam, było tu nieporozumienie. Młody pan nie miał legitymacji. Ale proszę,
                proszę... Do mojego gabinetu... Kurt przynieś piwa, syfon, lód, cukier i cytryny."

                "Był zły również na Mocka za zakaz zwykłej drogi służbowej, przez co on, Smolorz,
                zamiast popijać gdzieś teraz zimne piwo, zostawiwszy wcześniej raport na biurku swojego szefa,
                musiał warować pod jego domem, i to nie wiadomo, jak długo.
                Okazało się, że niezbyt długo. Po kwadransie Smolorz siedział przy tak wymarzonym
                zapoconym kuflu w mieszkaniu Mocka i czekał z pewnym niepokojem na opinię szefa."

                "Ta sama dłoń chwyciła grubasa za nos i pchnęła na kontuar.
                Wirth tymczasem nie próżnował. Wskoczył za bar, chwycił przeciwnika za kołnierz i przycisnął
                jego głowę do lady mokrej od piwa. Ten moment wykorzystał Zupitza."

                "Zapadający zmierzch zapraszał ludzi na
                ulicę. Wylęgały zatem gromady hałaśliwych wyrostków zaczepiających dumnie spacerujące
                dziewczyny, w bielonych wapnem sieniach domów siedziały kobiety na niskich stołeczkach, pod
                restauracjami stali wąsaci mężczyźni w opiętych kamizelkach, którzy - racząc się spienionymi
                kuflami - prowadzili polską politykę zagraniczną."

                "Około 10 zachciało mu się pić i wstąpił do pobliskiego baru „Ratuszowego” na piwo. Wrócił ok.
                11.30 i zapukał do drzwi Ślusarczykówny."

                "Mock zdjął pijanemu zabrudzoną wymiocinami marynarkę, zwinął ją i wrzucił na przód
                samochodu. Następnie przełożył jego lewą rękę przez swój spocony kark, prawą objął go wpół i
                na oczach śmiejącej się gawiedzi wtaszczył do bramy. Stróża, jak na złość, nigdzie nie było.
                „Każdy może wejść do bramy, a ten idiota pewnie pije piwo u Kohla” - mruczał wściekły.
                Posuwał się powoli, stopień po stopniu."

                Jak widać jest tego trochę.

                Comment

                • Christof
                  Senior
                  • 04-2009
                  • 128

                  #53
                  Teraz dopiero zauważyłem błąd. Wrocławski policjant, to oczywiście Eberhard.

                  Comment

                  • Christof
                    Senior
                    • 04-2009
                    • 128

                    #54
                    Marek Krajewski "Koniec świata w Breslau"

                    "Gimnazjalista tkwił niezgrabnie u szczytu stołu. Rast ponaglony
                    ruchem dłoni Franza wpadł do kuchni i przyniósł pięć pękatych butelek piwa z wyrytym na
                    porcelanowym zamknięciu napisem „E. Haase”. Otworzył trzy i rozlał piwo do wąskich kufli."

                    "Radca kryminalny Mock usypia w fotelu,
                    w bezpiecznym kręgu lampy, a na jego okrągły brzuch, wydęty od piwa i golonki, osuwa się
                    szkolne wydanie Ód Horacego; szkolne ze słowniczkiem, bo ten wybitny łaciński stylista nie
                    pamięta już słówek."

                    "- Smolorz, jedziemy na Friedrich-Wilhelm-Strasse, do mieszkania muzyka. - Mock z
                    ulgą przyjął ssanie pustego żołądka. To oznaczało, że organizm był gotów na piwo i bułkę
                    przełożoną napaprykowaną słoninką."

                    "Deszcz przestał padać, pojawiło się słońce i oświetliło
                    jaskrawy szyld gospody Grengla. Za chwilę Mock pochłaniał tam upragnioną bułkę ze
                    słoniną, zapijając piwem jej ostry paprykowy smak. Z ulgą wypił ostatnie krople piwa i
                    poczuł lekki zawrót głowy. Rzucił kilka drobnych sympatycznemu buldogowi, który wycierał
                    kufle za barem, i zamknął się w kabinie telefonicznej."

                    "Mężczyźni milczeli. Mock pomyślał o kolejnym kuflu piwa, rozsiadł się szeroko na
                    fotelu pasażera i odwrócił do siedzących z tyłu policjantów."

                    "Mock wlał w siebie trzecie dziś piwo i postanowił przejść na mocniejszy trunek."

                    "Ma pan wykryć sprawców tych dwóch zbrodni. Tego chce to
                    miasto, tego chcą również pańscy i moi przyjaciele. Jeżeli jeszcze raz się dowiem, że pan,
                    zamiast pracować, idzie na piwo, spotkam się z ludźmi o niewzruszonych zasadach
                    moralnych, którym zawdzięcza pan awans, i opowiem im pewną historię o bijącym żonę
                    alkoholiku. Jak pan widzi - dodał spokojnym tonem - wiem wszystko."

                    "Mock postanowił również zaryzykować i - z wyraźną aprobatą Maksa - zamówił
                    owe kluski do pieczeni wieprzowej i białej kapusty na gęsto. Kelner bez pytania postawił
                    przed radcą kryminalnym kufel piwa świdnickiego, stopkę czystej wódki i galaretkę z
                    kurczaka ozdobioną wianuszkiem grzybków w occie. Mock nabił na widelec trzęsącą się
                    żelatynową kostkę i rozgryzł chrupiącą skórkę bułki. Mdłe mięso kurczaka zostało
                    doprawione odrobiną octu spływającego z kapelusza borowika. Następnie przechylił kufel i z prawdziwą przyjemnością spłukał uporczywy posmak nikotyny."

                    "Po chwili Mock siedział, paląc papierosa, z pustym kieliszkiem i z mokrym kuflem, po
                    którego ściankach spływała piana. Sięgnął po stojak z serwetkami. Wytarł usta, z
                    wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął notes i zaczął go wypełniać nerwowym ukośnym
                    pismem."

                    "Mock oderwał oczy od współbraci w alkoholowej niedoli i zabrał się do jedzenia.
                    Najpierw ozdobił plastry boczku górkami chrzanu, następnie ugniótł i uformował za pomocą
                    noża ostrą maź, po czym z lekkim westchnieniem pochłonął podwędzone i przypieczone
                    mięso, zagryzając je czarnym razowym chlebem. Piwo od Haasego spłukało zdecydowany
                    smak chrzanu i wędzonki."

                    "Ręka w brudnym zarękawku postawiła przed Mockiem zamówiony kufel piwa. Mock
                    przewrócił kartkę notesu i momentalnie zapełnił ją dwoma wyrazami: „A miejsce? A
                    miejsce? A miejsce? A miejsce? A miejsce?”

                    "Willibald Hönness, strażnik w kasynie hotelu „Cztery Pory Roku” przy Gartenstrasse
                    66-70, zastosował się do wskazówek Mocka, lecz wyeliminował Erwina z gry bez użycia
                    przemocy. Postąpił w sposób bardzo prosty - dosypał mu do piwa środek powodujący
                    gwałtowne wymioty."

                    "Mockowi pękała czaszka. Nadmiar tytoniu, czarnej kawy, niepotrzebna flaszka wódki
                    wczoraj, niepotrzebne dwa piwa dzisiaj, napięte nerwy, stos akt, ruina małżeństwa, pochyła
                    kaligrafia raportów i akt, uparte przebieganie oczami akapitów w poszukiwaniu wyrazów
                    zakończonych na -strasse, brudne tasiemki wiążące akta, obumieranie uczuć, rozdmuchany
                    kurz, poczucie beznadziejności i bezskuteczności archiwalnej kwerendy - to wszystko mąciło
                    bystrość umysłu Mocka, który kilka godzin wcześniej popisywał się wobec Reinerta i
                    Kleinfelda precyzyjną gramatyką śledztwa."

                    "W restauracji Grajecka panował zwykły wieczorny bezruch. Księżniczki nocy
                    bezskutecznie wpatrywały się w spracowanych mieszczan, ci zaś topili wzrok w spotniałych
                    kuflach piwa. Jeden z nich czynił to już po raz dziesiąty tego dnia. Był to wachmistrz
                    kryminalny Kurt Smolorz."

                    "- Jakieś kłopoty?
                    - Nie.
                    - Co piliście?
                    - Piwo.
                    - Ile?
                    - Pięć.
                    - Siedzicie tu i pijecie, zamiast śledzić moją żonę?
                    - Przepraszam, Herr Kriminalrat, ale ja tu wpadałem na jedno piwo i dalej stałem pod
                    oknem. Pańskim oknem. Tak wyszło pięć piw."

                    "- Słucham - barmanka starannie wsunęła monetę między piersi. Była to skrytka
                    bezpieczna i wygodna.
                    - Ten pan, z którym rozmawiałem, jak długo tu siedział i ile wypił piw? - zapytał cicho
                    Mock.
                    - Siedział od trzeciej, wypił cztery duże piwa - barmanka odpowiedziała równie cicho."

                    "Po kilkumiesięcznych intensywnych studiach Karl znalazł się w
                    opuszczonym magazynie stoczni rzecznej na An der Viehweide, stanął na skrzynce po piwie,
                    a jego mocny głos bluznął tak wielką nienawiścią do kapitalistów i burżujów, że towarzysze
                    słuchali go w ekstazie, a agenci policyjni zaczęli się zastanawiać, czy jego działalność nie
                    przyniesie skutków przeciwnych do zamierzonych."

                    "Mock wypluł na klepisko łyk podłego piwa, które trąciło nieco benzyną, zapalił
                    papierosa i czekał, aż Smolorz go dostrzeże."

                    "Mock wstał, minął Smolorza bez słowa i ruszył w stronę
                    toalet, które mieściły się w ciemnym korytarzyku zastawionym skrzynkami po piwie i wódce,
                    a kończącym się masywnymi drzwiami."

                    "W „Piwnicy Świdnickiej” panował zwykły obiadowy ruch. We wnękach przy wejściu
                    ustawiły się, jak zawsze, piekarki i sprzedawały bułki i kiełbaski. Kelnerzy - ubrani, jak przed
                    wiekami, w sutanny - zwijali się jak w ukropie i unosili ponad głowami tace z talerzami,
                    wazami, szklankami i kuflami. Niektórzy z nich dźwigali długie drewniane tace, na których
                    stały stare puchary o pojemności dwóch śląskich kwart. Wypełnione one były „białym” lub
                    „ciemnym baranem” - tak od niepamiętnych czasów nazywano produkt piwnicznego
                    browaru."

                    "Sprawiał wrażenie, jakby uczył się na pamięć jakichś informacji. Po
                    jednej z takich operacji mężczyzna uniósł kufel i wypił ostatnie krople piwa. Ober, który
                    prawie nie spuszczał oczu z mężczyzny, natychmiast wysłał do czytelnika dokumentów
                    młodszego kelnera z zapytaniem, czy Herr Kriminalrat Mock czegoś sobie nie życzy. Życzył
                    sobie jeszcze jednego fabiana. Polecenie to zostało prawie natychmiast wykonane przez
                    kelnera, który aż oniemiał na myśl, że oto rozmawia ze słynnym policjantem. Bohater
                    Wrocławia pociągnął duży łyk piwa i znów spojrzał na przygotowaną przez Domagallę listę
                    członków wrocławskich stowarzyszeń okultystycznych."

                    "Mock spojrzał na listę Hartnera, potem wczytał się w spisy publikacji i stał się
                    odporny na wszelkie impulsy. Nie widział zakąsek stawianych przed nim przez kelnera, nie
                    czuł zapachu tytoniu, nie słyszał szczękania sztućców ani syku piwa nalewanego z beczek."

                    "- Moja żona wyjeżdża dziś do Polski, do swoich rodziców, na święta - powiedział z
                    uśmiechem Hartner, zapalając poobiedniego papierosa. - Mam do nich dołączyć w Wigilię.
                    Dla mnie jeszcze jedno piwo - polecił kelnerowi, który przypląsał do stolika. - Dla pana też?
                    - Nie - Mockowi zdawało się, że słyszy obcy głos. - Dwa wystarczą na dzisiaj. Poza
                    tym idę na wykład i nie mogę być pijany."

                    "Podszedł do małej drewnianej
                    służbówki i zajrzał do niej przez okno. Dwóch czeladników tkackich siedziało nad ósemkami
                    piwa i koszem bułek. Wyraźnie zaniepokojony kupiec wrócił i wszedł do frontowego
                    domostwa. W sieni wciągnął w nozdrza zapach suszonych śliwek. Oparł się o beczułkę piwa
                    stojącą przed drzwiami do izby i poczuł przypływ senności."

                    "- Mój drogi panie Briesskorn - Mock wbił oczy w rozmówcę - wie pan, że profesor
                    Piechotta jest moim kolegą z czasów studenckich? I to kolegą dobrym, prawie przyjacielem.
                    Wiele przeżyliśmy, wypiliśmy niejedno piwo na zebraniach burszenszaftów, nie raz i nie dwa
                    pociliśmy się ze strachu w ławie uniwersyteckiej, kiedy profesor Eduard Norden wpatrywał
                    się w nas, wybierając kolejną ofiarę, która przeanalizuje metrycznie jakiś chór z Plauta..."

                    "Doszli do wylotu korytarza i wystawili lekko głowy. Nie był to typowy korytarz, lecz
                    raczej mały piwniczny dziedziniec, zamknięty z trzech stron drzwiami do lokatorskich
                    piwnic. Na tym dziedzińcu walały się szmaty, które prawdopodobnie służyły bezdomnym za
                    pościel, i butelki po piwie, winie i tanich kosmetykach."

                    "Mock stanął na schodkach i zaczął przypatrywać się śpiewającym ludziom. Dwaj
                    wąsaci mężczyźni wznosili wysoko kufle piwa i kiwali się na boki, wprawiając w ruch
                    wszystkich zgromadzonych wokół stołu."

                    "Z dołu dochodziły wesołe odgłosy wigilijnych wieczerzy,
                    szczękanie sztućców, syk gazu z butelek piwa, rozwleczone sylaby kolęd."


                    I to tyle.
                    Wspomniana tu Piwnica Świdnicka istnieje do dziś. Ciekawe czy warzą tam jeszcze własne piwo?



















                    "

                    Comment

                    • Twilight_Alehouse
                      Chmielowisko.pl
                      • 06-2004
                      • 6310

                      #55
                      Pierwotnie zamieszczone przez Użytkownika Christof Wyświetlenie odpowiedzi
                      Wspomniana tu Piwnica Świdnicka istnieje do dziś. Ciekawe czy warzą tam jeszcze własne piwo?"
                      A gdzie tam. Sprzedają tam Białego Barana, ale pod tą nazwą kryje się zapewne zwykły Piast. Warzony zresztą pewnie w Szczecinie...
                      Last edited by Twilight_Alehouse; 08-09-2010, 19:17.

                      Comment

                      • Christof
                        Senior
                        • 04-2009
                        • 128

                        #56
                        Dodam jeszcze, że akcja "Końca świata w Breslau" dzieje się w 1927 roku.
                        Zabieram się właśnie za czytanie kolejnej części cyklu przygód radcy kryminalnego Eberharda Mocka: "Widma w mieście Breslau".

                        Comment

                        • Christof
                          Senior
                          • 04-2009
                          • 128

                          #57
                          Pierwotnie zamieszczone przez Użytkownika Twilight_Alehouse Wyświetlenie odpowiedzi
                          A gdzie tam. Sprzedają tam Białego Barana, ale pod tą nazwą kryje się zapewne zwykły Piast. Warzony zresztą pewnie w Szczecinie...
                          Na stronie Piwnicy wyczytałem, że baran był piwem pszenicznym, a tu zwykły Piast pod historyczną, zobowiązującą nazwą. Szkoda. Mogliby przecież zamówić w jakimś browarze pszeniczniaka.

                          "HISTORIA PICIA PIWA
                          W PIWNICY ŚWIDNICKIEJ

                          W Średniowieczu obce piwo można było sprzedawać tylko na rachunek Rady Miejskiej w ratuszowych piwnicach. W 1332 roku w piwnicznych rachunkach po raz pierwszy wymienione było jęczmienne piwo świdnickie. To właśnie ono było najpopularniejszym napojem w XV wieku w tej części Europy. Większe miasta, jak Wrocław, utrzymywały w Świdnicy stałych kupców, a w ich "Piwnicach Świdnickich" oprócz wyszynku piwa znajdowały się również punkty składowania piwa, przeznaczonego do dalszej dystrybucji. Wrocław zaopatrywał np. Toruń i Kraków, a Kraków z kolei Polskę i Węgry. W drugiej połowie XVI w. warzone od niedawna we Wrocławiu piwo pszeniczne zwane "Schöps", czyli Baran, szybko zaczęło wypierać piwo świdnickie. Wrocławskiego Barana zaczęto podawać w piwnicy ratuszowej. Tak sławne i cenione do tej pory piwo jęczmienne wyszło całkowicie z mody z końcem XVI w.
                          Dziś w Piwnicy Świdnickiej można napić się Białego Barana, wyjątkowego piwa, warzonego na specjalne zamówienie według historycznej receptury."

                          Comment

                          • Twilight_Alehouse
                            Chmielowisko.pl
                            • 06-2004
                            • 6310

                            #58
                            Porównywanie dzisiejszego barana to piwa świdnickiego to, delikatnie mówiąc, nadużycie.

                            Comment

                            • jacer
                              Senior
                              • 03-2006
                              • 9875

                              #59
                              Eberhardt to znany opij. Jak przyjedziesz do Wrocławia to możesz wziąć sobie mapkę w IT i przejść jego śladami, gdzie jadł, gdzie pił i gdzie działa się akcja kryminałów. Najnowsza powieść wraca do Wrocka ze Lwowa i pięknie się wszystko spina do czasów współczesnych.

                              OT. http://vimeo.com/14692724 koniec OT
                              Milicki Browar Rynkowy
                              Grupa STYRIAN

                              (1+sqrt5)/2
                              "Nie ma (...) piwa, które smakowałoby wszystkim. Każdy browarnik, który próbuje takie przygotować, skazany jest na klęskę" - Michael Jackson
                              "Dobrzy ludzie piją dobre piwa" - Hunter S. Thompson
                              No Hops, no Glory :)

                              Comment

                              • Christof
                                Senior
                                • 04-2009
                                • 128

                                #60
                                Marek Krajewski "Widma w mieście Breslau"
                                Rzecz dzieje się w 1919 roku, oczywiście we Wrocławiu
                                Scenek z piwem jest w tej części niewiele. Oto one:

                                "Przy jazie opatowickim, wśród kolczastych krzewów tarniny, Mock ujrzał cel swoich
                                porannych wędrówek po rozlewiskach Odry i jej dopływu - Oławy. Niebezpieczny, tryskający
                                spod jazu wodospad odcinał gapiów, którzy stali na brzegu osiedla Biskupin i usiłowali
                                zobaczyć, co też policja znalazła na wyspie, na której jeszcze wczoraj urządzali sobie piwne
                                pikniki."

                                "- Może przed wodowaniem statku stary Wohsedt nawadnia swoją żonkę - śmiał się Klaus,
                                podważając zepsutymi zębami porcelanowy kapsel na butelce piwa, na której widniała pieczątka
                                miejscowej gospody Nitschkego. Mock, widząc pienisty napój, poczuł, że alkohol zaburzył
                                równowagę płynów w jego organizmie."

                                "- Ano się domyśliłem. Znam pana trochę. - Smolorz sięgnął do kieszeni i wyjął butelkę
                                porteru z naklejką gospody „Biemoth”. - Tego też się domyśliłem. Znam pana trochę."

                                "Mock powoli sączył porter wprost z butelki."

                                "Fiakier Warschkow zatrzymał się znów na nabrzeżu stoczni Wollheima, koło
                                wodowanego dziś „Wodana”. Towarzystwo przenosiło się właśnie z brzegu na statek, gdzie
                                miała się odbyć dalsza część zabawy. Na obrusach zostały krwawe ślady po winie i żółte - po piwie."

                                "Rozkroił
                                widelcem gorący ziemniak i zahartował jego połówkę w śmietanie oblepiającej śledzie. Widelec
                                przebił cząstkę ziemniaka, następnie przeszył z chrzęstem plasterek cebuli, by w końcu wbić się
                                w ćwiartkę jabłka. Wszystkie te specjały Mock z rozkoszą wsunął do ust, a po chwili gryzącą
                                wódką pomógł czynnościom trawiennym organizmu. Następnie wessał gęstą warstwę
                                kulmbachera, rozparł się wygodnie i szeroko rozsunął nogi. Na policzkach i karku czul nitki
                                babiego lata. Z wielką gościnnością przyjął nadchodzącą senność."

                                "Orkiestra grała shimmy w rytm marsza żałobnego i widać było, że muzycy najchętniej
                                wróciliby do poprzedniej czynności, jakiej się oddawali, a mianowicie do zanurzania swych
                                wąsów w wielkich bombach piwa."

                                "Mock nie miał talentu do tańca. Po chwili zorientował się, że taneczne uzdolnienia jego partnerki
                                są również niewielkie. Na szczęście orkiestra przerwała i utrudzeni muzykanci zanurzyli swe nosy w pienistym napoju."

                                "- Ożeniłbyś się. Mężczyzna powinien mieć syna, który podawałby mu kufel piwa po
                                pracy.
                                Mock położył rękę na twardych ramionach ojca i oparł głowę o mur. Wyobraził sobie
                                sielankową scenę: oto jego przyszły syn, Herbert Mock, podaje mu kufel piwa i odwraca się z
                                uśmiechem do matki, która stoi obok pieca kuchennego. Kobieta kiwa z aprobatą głową, chwali
                                Herberta: „dobry synek, dał tatusiowi piwka”, i miesza w dużym garnku stojącym na fajerkach."

                                "- Daj spokój. - Mock teraz poczuł dotkliwe pragnienie.
                                Odsunął kotarę, aby przywołać kelnera z pienistym kuflem."

                                "Mock i Rühtgard siedzieli w milczeniu. Prysł gdzieś nastrój wesołego korowodu
                                przez eleganckie knajpy Warszawy, pachnące cebulą łódzkie spelunki i zaparowane i restauracje
                                Poznania. Kiedy przechylali drugi tego dnia kufel piwa, podszedł do nich obdarzony
                                imponującymi wąsami ober. Wymieniając popielnicę, cmoknął i puścił do nich perskie oko."

                                "Nastroju nie poprawiała mu ani plama po piwie na koszuli, ani myśl o tym, co
                                zaraz zobaczy w swoim zapleśniałym, jednopokojowym mieszkaniu przy ulicy Rzeźniczej,
                                wciśniętym między sklep kolonialny i drukarnię."

                                "Kohlisch kiwał się przez
                                chwilę w dybach ze starej skrzynki, po czym runął. Wokół słyszał szum. Ktoś obwiązał mu
                                głowę jego koszulą wydzielającą mocny zapach piwa."

                                "W piwiarni „Pod Trzema Koronami” przy Kupferschmiedestrasse nr 5 - 6 unosiła się
                                ciężka woń będąca mieszaniną tytoniowego dymu, smażonego smalcu, przypalonej cebuli i
                                ludzkiego potu. Woń ta wzbijała się pod łukowate sklepienie lokalu i zasnuwała mgłą
                                pseudoromańskie okna, które wychodziły na podwórze domu „Pod Błękitnym Orłem”. Ciężkiej
                                atmosfery piwiarni nie poprawiały nieliczne podmuchy chłodnego powietrza nocy, kiedy
                                otwierały się drzwi wpuszczające nowych klientów. W piwiarni ruch odbywał się tylko w jedną
                                stronę. Nikt z niej teraz nie wychodził. Gdyby ktoś wyszedł, byłby przez innych uznany za
                                zdrajcę. W piwiarni „Pod Trzema Koronami” odbywało się zebranie wrocławskiego oddziału
                                freikorpsu."

                                "Mock i Smolorz stanęli na końcu sali i przyzwyczajali oczy do gryzącej mgły. Przy
                                ciężkich stołach siedzieli ociężali od piwa mężczyźni. Stukali kuflami o dębowe, mokre od piany
                                blaty, pstrykali palcami na obera i uciszali się wzajemnie. Mieli różne nakrycia głowy, które dla
                                wprawnego policyjnego oka równie precyzyjnie charakteryzowały stan społeczny swych
                                właścicieli, jak odznaczenia wojskowe. Przy stołach siedzieli zatem robotnicy w płóciennych
                                czapkach z lakierowanymi daszkami lub w ceratowych cyklistówkach. Ich klasę społeczną
                                podkreślały dodatkowo pozbawione kołnierzyków koszule z podwiniętymi rękawami. Nieco z
                                boku trzymali się drobni kupcy, restauratorzy i urzędnicy. Z kolei ich znakiem rozpoznawczym
                                były meloniki, a dodatkowym atrybutem sztywne kołnierzyki, z których wiele już domagało się
                                wizyty w pralni. Ci pili mniej i nie stukali kuflami, lecz za to wypuszczali ze swych cygar i fajek
                                największe bomby dymu. Trzecią, najliczniejszą grupę stanowili młodzi ludzie noszący na
                                głowach hełmy i - doskonale znane Mockowi - okrągłe polowe czapki bez daszka, zwane
                                Einheitsfeldmutzen."

                                "Po zebraniu freikorpsu z piwiarni wytaczali się goście, którzy byli napompowani w
                                równym stopniu patriotyzmem i piwem."

                                "Woźni zatrzymali Smolorza w swoim kantorku, postawili przed nim dymiący kubek
                                herbaty, stanęli koło bariery i zaczęli się naradzać cichymi głosami.
                                - Utrwalił kaca piwkiem - mruknął Handke do Bendera.
                                - Dlaczego jednak od niego nie śmierdzi wódą?"

                                "Mock - pokrzepiony na duchu - patrzył na blokujący wjazd na Marthastrasse furgon
                                konny wiozący beczki i skrzynki z napisem: „Willy Simson. Prawdziwe bawarskie piwo
                                franciszkańskie”. Dwaj robotnicy w cyklistówkach i kamizelkach wyładowywali je i ustawiali na
                                platformie trójkołowego wózka. Mock wyobraził sobie, że jest to furgon zakładu medycyny
                                sądowej, a zamiast zamkniętego w skrzynkach i beczkach pienistego napoju pod plandeką leżą zwłoki prostytutki Johanny."

                                "Mock wskoczył do samochodu i zapuścił silnik. Gwałtownie ruszył w stronę
                                dymiącego w oddali browaru Schultheiss."

                                "Frenzel myślał tylko o tym, by jak najszybciej dotrzeć do domu, wziąć pieniądze i
                                udać się na walkę siłaczy zmagających się na tyłach kawiarni Orlicha nad oblanym piwem
                                blatem."

                                I to by było na tyle. Zobaczymy jak z piwem będzie w "Festung Breslau"

                                Comment

                                Przetwarzanie...
                                X
                                😀
                                🥰
                                🤢
                                😎
                                😡
                                👍
                                👎